Uprzedzam, że to część pierwsza (a mimo to ma rekordową - jak na Nie żałuję - długość), druga pojawi się na dniach, serio.
Od godziny już stała na zbrylonej ziemi,
miażdżyła resztki zmrożonej trawy i starała się nie myśleć. A najlepiej w
ogóle nie patrzeć, nie wierzyć, nie odbierać bodźców żadnych i zamienić
się w tępą rzeźbę, skruszałą już trochę, ale wciąż odporną na świat. Chyba tej
odporności jej brakowało najbardziej, czasami wszystko wskazywało na to, że jej
pory zachłannie chłoną otoczenie i nie dają skołatanemu umysłowi odpocząć.
Trochę odpoczynku też by się przydało, nie od zimna, bo zimno – jak to zimno –
wbijało igiełki w każdy zakamarek ciała, ale do tego już przywykła, od małego
wystawała na mrozie, nienawidząc zimy, ale najbardziej od tego myślenia, od tej
kolorowej pustki, zaśmiecającej głowę, ręce i nogi. System się zawieszał,
obwody się przepalały, ile można, to ciało już ma dość! Nie trafiało to do
niej, przegrzane obwody w końcu uznawały swoją porażkę i powracały do wiecznego
milczenia pełnego bólu, ale też tej okropnej dumy, która nie chciała ich
opuścić.
Przetarła twarz dłońmi, pociągnęła nosem i
ruszyła przed siebie. Ponurym spojrzeniem taksowała przechodniów, starając się
za wszelką cenę przejrzeć ich na wylot, ale te bestie okropne wcale nie chciały
współpracować. Setki twarzy zagubionych w tłumie, wcale nie były tak zagubione,
a ciężkie grymasy wykrzywiające usta kryły cichą, sadystyczną przyjemność. Z
obcowania z innymi, choć tak pobieżnego, obrzydliwego dotyku, cichego
przekleństwa zmiętego w ustach, a czasem nawet nie tyle.
Przydałoby się głośne stukanie obcasów,
jako ładne tło pesymistycznych rozważań, ale jak na złość gwar niesiony przez
tłum zagłuszał wszystko, prócz upiornych klaksonów przenikających zwiotczałe
bębenki.
– I dobrze im tak, niech popękają w
cholerę – mruknęła, łypiąc niechętnie na swoje stopy, z trudem unikające
zadeptania.
Nikt nie zwrócił na nią uwagi, choć miała
wrażenie, że te grymasy powiększyły się jeszcze, a masochistyczna
przyjemność pulsowała, niemal rozrywając ciała na strzępy, po usłyszeniu
kolejnego przekleństwa. Tym się karmią ludzie w wielkich miastach, od kiedy do
cna zaprzedali dusze diabłu.
Kolejne pociągnięcie nosem zbiegło się w
czasie z postojem na światłach, które jak na złość nie chciały się zmienić.
Strumień samochodów płynął, nieprzebrany, a ludzie stali, tępo wpatrując się
przed siebie, byle tylko nie zahaczyć spojrzeniem o innych. Gdyby się teraz
odezwała, pewnie zawistnie wypchnęliby ją na ulicę, co to za bluźniercze
łamanie ciszy oczekiwania! Więc nie odzywała się, choć potok myśli desperacko
szukał jakiegokolwiek ujścia.
Pięć minut później wtoczyła się z trudem
po schodach znajomej kamienicy i dopadła zamka, strzegącego skrzypiącego
mieszkania. Ciche zgrzytanie wydało się niezwykle głośne, kiedy klucz niemal
wyślizgiwał się ze skostniałych palców. Dla czerwonych, zmarzniętych uszu
wszystko jest dużo głośniejsze. Rytualnie westchnęła, odwieszając płaszcz na
chwiejący się stojak i skopała szare botki z nóg. Szybko odmówiła szeptaną
modlitwę – niech ta zima się
już skończy, niech już nigdy nie będzie śniegu, niech wszyscy ludzie umrą, a
czynsz za mieszkanie spadnie, amen –
i poczłapała do kuchni, gdzie chłód kafelków nie zdołał przeniknąć przez grube
skarpety z gryzącej wełny.
– Dzień dobry, Rien – zaskrzeczała,
otwierając szafkę z kubkami, chciałoby się powiedzieć wszelkich odmian,
kolorów i rozmiarów, ale były tylko trzy: jeden bez ucha, jeden niebieski
i jeden dla gości.
– Dzień dobry, kubki – mruknęła i w tych
trzech słowach zmieściła więcej radości niż we wszystkich wypowiedziach z
całego dnia. Złapała naczynie bez ucha z wizerunkiem puchatego kota i zajrzała
do zamrażalnika. Nawet się nie wzdrygnęła, czując kolejną porcję chłodu – do
ciała dawno przestało docierać cokolwiek, dopiero zaraz miało rozmarzać
w towarzystwie parującej herbaty.
– Dzień dobry, maliny. – Prawie się
uśmiechnęła, wypowiadając tę kwestię. Odłupała kolejną porcję zamrożonych
owoców i wrzuciła do kubka, wcześniej zeskrobawszy z nich jeszcze trochę lodu.
Kiedy woda się gotowała, Rien przeszła szybko do salonu, włączyła
srebrnoszarego laptopa i wyciągnęła z torby gruby kołonotatnik. Zbliżała się
sesja, a wyglądało na to, że ma spore luki w łacinie, która zawsze była zmorą
na jej kierunku. Jeszcze przez chwilę pokręciła się po salonie to otwierając,
to zamykając okna, aż w końcu postawiła na stoliku kubek z parującą
herbatą i opadła ciężko na miękką, dwuosobową kanapę. Nie mogła zebrać się do
pracy, od początku studiów nienawidziła łaciny, w ogóle nauka języków zawsze
przychodziła jej z trudem, a w tym wypadku bynajmniej nie było inaczej. Po
chwili zdołała sobie wmówić, że ze wszystkim sobie poradzi, a im szybciej
zacznie, tym szybciej skończy, ale niemal w tej samej chwili, kiedy zabierała
się za wyszukiwanie odpowiednich nominativusów,
jej wzrok przyciągnął jakiś jasny papier leżący pod komodą. Prawdopodobnie w
jakimkolwiek innym mieszkaniu nie zrobiłoby to żadnej różnicy, ale w domu Rien
ostatnio panował idealny porządek. W mgnieniu oka poderwała się z kanapy i
złapała papier, coś ją jednak tknęło i przed wyrzuceniem zerknęła nań,
nieco rozprostowując. Pozwoliła sobie na chwilę tępego wpatrywania się w numer
tylko po to, by zaraz zwymyślać się pod nosem, że go zachowała. Po powrocie z
domu Bruce’a nie czuła już tej niezwykłej potrzeby kontaktowania się z Nim,
wręcz przeciwnie — była na Niego zupełnie irracjonalnie wściekła, choć sama nie
wiedziała, z jakiego powodu. Może chodziło o to, że to Bruce, a nie On znalazł
ją w parku i zajął się nią, tak jak kiedyś ona zajmowała się ojcem? A może
o to, że po wszystkim mężczyzna pozbył się jej tak jak zrobiłby to On? Z
westchnieniem stwierdziła, ze nie chce o tym myśleć, zwłaszcza, że w jej
umyśle znowu zaczęła kiełkować niepotrzebna złość, z którą od kilku dobrych
dni nie miała najmniejszego problemu.
Po raz kolejny zerknęła niechętnie na serwetkę trzymaną w dłoni i zaniosła do
sypialni, gdzie wsunęła ją do jednej z szuflad szafki nocnej. Zamachała
nieskładnie rękami, starając się pozbyć natrętnych myśli o Nim i o ojcu,
kierując się znów do salonu. Teraz porządek był rzeczywiście idealny; stara,
skrzypiąca podłoga lśniła czystością, zasłony zostały przewiązane wstążkami
pasującymi do koloru kanapy, a na meblach nie było nawet śladu kurzu. Przed sesją
pojawiał się u niej znany doskonale syndrom robienia wszystkiego, byle się nie
uczyć, w związku z czym sprzątała mieszkanie przynajmniej dwa razy dziennie —
rano, tuż po przebudzeniu i wieczorem, przed położeniem się spać.
Poprawiała właśnie kapę, na której
pojawiły się irytujące zmarszczki, kiedy w pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk
dzwonka do drzwi. Słaby terkot zawsze przyprawiał ją o ból zębów, teraz
też wyprostowała się gwałtownie, przyciskając dłoń do policzka. Kto mógłby ją
odwiedzać? Jedyne osoby, które znały adres, nie odzywały się do niej od wieków.
Majken chyba nawet wyjechała z kraju. Postąpiła kilka niepewnych kroków w
kierunku klaustrofobicznego przedpokoju, niemal zupełnie wypełnionego przez
stojący, drewniany wieszak, niewielkie lustro wiszące na ścianie i dokładnie
jedną parę butów zimowych, schnących właśnie na grubej szmatce.
Wsparła się o wieszak i zerknęła przez
wizjer, ale natychmiast się cofnęła. Wyglądało na to, że gość koniecznie chciał
zajrzeć do mieszkania i zobaczyła tylko jego karykaturalnie wykrzywione oko.
— Kto tam? — burknęła niechętnie,
podejrzliwie przekręcając głowę. Usłyszała szuranie i coś na kształt
odchrząknięcia, aż w końcu ktoś odezwał się niskim, lekko zachrypniętym męskim
głosem:
— To ja.
Skrzywiła się okropnie, jakby właśnie
poczuła szczególnie odrzucający zapach i zmarszczyła ciemne brwi. Co to za
żarty? Czy wszyscy ludzie muszą być tak głupi i irytujący koniecznie na
jej wycieraczce?
— To znaczy… ten z parku, kojarzysz? Byłaś
u mnie ostatnio, pamiętasz? W domu…?
Szufladki w jej mózgu otworzyły się
bezszelestnie i podsunęły obraz faceta po czterdziestce z wydatną szczęką i
szerokimi ramionami. W jej wizji zerkał na nią pochmurnie, a po chwili wypuścił
nosem dym. Skrzywiła się jeszcze bardziej.
— Czego chcesz? — warknęła, znów próbując
zerknąć przez wizjer i tym razem zobaczyła go rzeczywiście, mnącego w dłoniach
pojedynczy, czerwony kwiat. Szerokie ramiona i całą resztę ukrył pod grubym
wełnianym płaszczem w wielbłądzim kolorze. Zauważyła, że poruszył ustami, ale niczego
nie usłyszała, za to widok został przesłoniętym czymś ciemnym, znikającym raz
za razem. Mężczyzna machał nieszczęsnym kwiatem, nie pozwalając się sobie
dokładnie przyjrzeć.
— Wpuścisz mnie do środka?
Przygryzła policzki, odsuwając się od
drzwi. Ten ton głosu znała bardzo dobrze — nie do końca udane, fałszywe
błagalne nuty przeplatały się z czymś dziwnym, czego nigdy nie potrafiła
zdefiniować.
— Po co? — Zdecydowanie nie podobała jej
się wizja obcego osobnika panoszącego się w jej mieszkaniu, zwłaszcza bez celu.
Wizja mokrych śladów z topniejącego śniegu na jej biednej, drewnianej podłodze
przyprawiła ją o dreszcz.
— Chciałbym porozmawiać…
Już chciała go wyśmiać i wracać do
stygnącej herbaty, kiedy z mieszkania naprzeciwko wychyliła się głowa natrętnej
sąsiadki — pięćdziesięcioparoletniej raszpli o rozmiarach młodego
wieloryba, nalanej twarzy i przeraźliwie piskliwym głosiku. Widząc, że
znienawidzona kobieta szykuje się do ataku, zabrała całą siłę i w rekordowym
czasie otworzyła drzwi, wciągnęła niechcianego gościa do środka, po czym
zamknęła mieszkanie na klucz, dodatkowy zamek i zasuwkę. Przywarła znów do
wizjera, żeby oglądać jak czerwona twarz natrętki staje się jeszcze bardziej
czerwona i lśniąca skóra głowy zaczyna prześwitywać przez rzadkie włosy koloru
wymiocin. Uśmiechnęła się złośliwie, ale właśnie wtedy do rzeczywistości
przywołał ją facet z parku.
Kiedy się odwróciła, uśmiech natychmiast
spełzł z jej twarzy, a mało brakowało żeby opuściło ją też oko, w które mało
nie dźgnął jej tym wymiętym kwiatem. Znów się skrzywiła i zerknęła na niego
wilkiem.
— Zdejmij buty — mruknęła, odpychając od
siebie kolorowy badyl.
— To dla ciebie — uśmiechnął się
rozbrajająco, ponawiając niebezpieczny ruch. Uchyliła się szybko i chwyciła
twardą łodygę, zanim zdążył wyrządzić jej jakąkolwiek krzywdę. Wskazała na jego
obuwie.
— Ściągaj — powtórzyła i przeszła do
kuchni, żeby nieszczęsną roślinę wsadzić do niebieskiego kubka z wodą. Ustawiła
go na parapecie i stanęła w progu pomieszczenia, krytycznie obserwując, jak
Bruce próbuje schylić się w przeraźliwie małym korytarzyku. Bez dalszych
instrukcji wyciągnął szmatkę spod jej butów, rozwinął ją i przetarł podłogę,
zanim ustawił trapery obok szarych botków. Przez cały czas zerkał na nią
ukradkiem z dziwną miną, której za nic nie potrafiła przejrzeć.
— Nie zaproponujesz mi kawy? — zapytał,
znów przywołując na twarz dziwny, szeroki uśmiech, który obejmował go całego,
aż po końcówki paznokci u stóp.
— Nie.
Parsknął śmiechem, który był tak szczery i
głośny, że miała ochotę zatkać uszy i wykopać go przez okno.
— Nie szkodzi, w zasadzie powinienem
ograniczać spożycie kofeiny, człowiek robi się nadpobudliwy na stare lata.
Uniosła brwi, ale powstrzymała się od
komentarza, zamiast tego zaplotła ręce na biuście i wbiła w niego intensywne,
skonsternowane spojrzenie.
— Miałem przynieść twoje ubrania, ale
zapomniałem…
Pokiwała głową, choć wcale jej się to nie
podobało. Liczył, że odda mu jego płaszcz i całą resztę, a tym samym straci
zabezpieczenie? Po jej trupie!
— To wszystko?
— W sumie liczyłem, że zaprosisz mnie do
salonu i chwilę porozmawiamy…
— Niepotrzebnie się fatygowałeś.
— Chciałem też przeprosić…
— Przyjęte — przerwała mu bez skrupułów. —
Niepotrzebnie się rozbierałeś. — Zerknęła sugestywnie na wieszak, który ledwo
stał, przytłoczonym długim, mokrym płaszczem.
— I tak myślałem…
— Niepotrzebnie — powtórzyła z uporem,
unosząc brodę, co miało być swego rodzaju wyzwaniem, ale mężczyzna kompletnie
je zignorował.
— Zauważyłaś, że za każdym razem cię
przepraszam? — wyrzucił z siebie szybko, zanim zdążyła w ogóle otworzyć usta.
Skinęła głową niezadowolona.
— I wiesz, co to oznacza?
— Że jesteś dupkiem z odrobiną sumienia?
Znów roześmiał się głośno, zagłuszając
nawet jej skotłowane myśli.
— Nie, to oznacza, że powinienem ci
postawić kolację.
Parsknęła z wyższością, natychmiast
kwalifikując go do grupy zarozumiałych plejbojów, zwłaszcza, że uśmiechał się
na sposób, który w zamyśle miał być uwodzicielski. — Nie skorzystam.
— Powinnaś, jesteś przeraźliwie chuda. A w
dodatku ja naprawdę umiem gotować. — Nawet jego powolne drapanie się po
zarośniętym policzku wyrażało potworną pewność siebie, w związku z czym
skrzywiła się po raz kolejny.
— Nic mnie to obchodzi — warknęła. — Wyjdź
stąd.
Przez chwilę jeszcze mierzył ją zagadkowym
spojrzeniem, ale zaraz pokornie skinął głową.
— Cóż, pewnie wiesz, co robisz, wyrzucając
mnie, w końcu sam postąpiłem podobnie i to całkiem niedawno, więc jestem w
stanie to zrozumieć. Ale jesteś pewna, że nie chcesz się skusić? Powiem ci
nawet w sekrecie, że kończyłem kurs…
— Jesteś albo wyjątkowo głupi, albo
kompletnie pijany, skoro nawet tak dosadna odmowa do ciebie nie dociera. — Z
triumfem zauważyła delikatne zawahanie malujące się wyraźnie na jego twarzy. Co
on sobie myślał, nachodząc ją w taki sposób? Przecież miał żonę, słyszała
dokładnie wiadomość zostawioną przez nią na automatycznej sekretarce, czego
więc od niej oczekiwał? Nie mogła zrozumieć tego człowieka, co irytowało ją tym
bardziej, że naprawdę próbowała.
Westchnął przeciągle, znów drapiąc się po
brodzie, czym wywoływał ten okropny, szeleszczący dźwięk, który tak drażnił jej
uszy. Denerwował ją w tym momencie do tego stopnia, że była gotowa bezpardonowo
wypchnąć go za drzwi.
— Idź już — powtórzyła głośniej, hardo
wpatrując się w jego lekko rozszerzone, jasne oczy.
Najwyraźniej przekonała go co do swojej
głębokiej niechęci, bo zaczął się powoli zbierać, co zauważyła z niemałą
satysfakcją. Kiedy zatrzaskiwała za nim drzwi, mnąc w ustach najbardziej
obrzydliwe z przekleństw, przyrzekła sobie, że nigdy więcej nie powie żadnemu
mężczyźnie gdzie mieszka. Dopiero w drodze do salonu uderzyła ją myśl, że
przecież wcale mu tego nie mówiła. Nic dziwnego zatem, że gdy tylko po raz
kolejny usłyszała terkoczący dzwonek, niemal wyrwała drzwi z zawiasów, chcąc
powiedzieć mu co myśli o ludziach jego pokroju. Jakież więc było jej
zdziwienie, kiedy w progu niemal zderzyła się z osobą, która Bruce’em na pewno
nie była.
Oj! *hipokryzja mode on* Nieładnie w takich momentach urywać! Nieładnie, nieładnie! *hipokryzja mode off*
OdpowiedzUsuńBrr, zimno mi się zrobiło od tych opisów zimy, a ja właśnie się cieszę jednym z cieplejszych dni, jakie się w tym miesiącu zdarzyły, nawet słońce było przez ponad połowę dnia!
Ech, co jak co, ale Rien nie sposób określić mianem "miłej". Im dalej w tekst, tym wyraźniej to widać. Bo na początku to można to jeszcze było zwalić na stan jej uczuć, ale teraz już nie. Ona nie lubi ludzi i gdyby mogła, to najchętniej zamieszkałaby na księżycu, byleby nie musieć mieć z ludźmi do czynienia. I niby z jednej strony ją rozumiem, bo sama nie lubię ludzi (jako masy, która staje mi na drodze albo która wydaje niepotrzebne, irytujące dźwięki), no ale nie sposób żyć bez choćby jednego ludzia, który nas nie denerwuje. Nawet pewien japoński buddyjski mnich z VII wieku, którego wypociny o "przemijaniu doczesności" i takich tam bzdurach musiałam wykuwać na pamięć, chociaż siedział sam jak palec, to jak mógł, to okolicznego dzieciaka na spacery zabierał. Innymi słowy, wreszcie dobijając do sedna tego "małego" wywodu, Rien dobrze by zrobiło, gdyby się trochę ociepliła na chociaż jednego ludzia (Bruce'a czy kogoś innego, nieważne). Najlepiej prędko. Bo odwalasz naprawdę kawał fantastycznej roboty, umilając nam czytanie o niej, cały tekst zawsze płynie zdecydowanie za szybko, ale trudno wytrzymać na dłużej z kimś, kto jest niemiły i kogo trudno polubić (nawet jeśli do pewnego stopnia da się go zrozumieć).
I nie trzymaj mnie tu za długo w niepewności, kto tam w tych drzwiach stanął, bo nie wytrzymam! xP
Pozdrawiam ciepło,
Ale serio - jak samemu się zrobi cliffhangera, to jest duma i radość, ze tak ładnie wyszło i czytelnik będzie się niepokoił, ale z drugiej strony, jak coś takiego pojawi się w czytanym tekście, to aż skręca. ;p
UsuńWłaśnie się zorientowałam, ze w każdym moim opowiadaniu jest teraz zima... A taką miałoby się ochotę o przygrzewającym słoneczku, ale co poradzić, że to plucha tworzy lepsze tło klimatyczne...
Im lepiej ją poznaję, tym bardziej dochodzę do wniosku, że to prawda - to ma jakąś swoją nazwę, ale kompletnie wyleciała mi z głowy... Tak, Rien nie lubi ludzi, nie chce ich naokoło, ma problemy ze stosunkami międzyludzkimi i takimi tam. Szkoda mi jej i jednocześnie jestem pewna, że w prawdziwym życiu nienawidziłabym jej... Mam nadzieję, że wraz z biegiem akcji można będzie z nią jednak choć trochę sympatyzować, a jeżeli nie z samą Rien, to może chociaż z innymi postaciami, bo rzeczywiście czytanie o postaciach, których się nie lubi, nie jest najcudowniejszym doznaniem.
Ocieplanie w pewien sposób będzie miało miejsce i to raczej prędzej niż później, ale nie ma mowy o żadnej drastycznej przemianie w radosne dziewczę, niestety.
Haha, postaram się kończyk kolejną część jak najszybciej, zwłaszcza, że świetnie się pisze, jeżeli widać, że ktoś chce to czytać. ;)
Pozdrawiam bardzo serdecznie!
Wiem. Zapytaj Szamana, ona pewnie dalej pamięta, w jak fantastycznie cliffhangerowy sposób potrafiłam dzielić odcinki na swoim pierwszym blogu. ;)
UsuńZależy, jaki klimat jest nam potrzebny. Jesienna plucha też się do ponurych rzeczy dobrze nadaje, a przy odpowiednich opisach nawet wiosnę czy lato można przedstawić tak, że wcale nie będą się prezentowały nazbyt promiennie. Mnie się tam zima zawsze radośnie kojarzy, bo ja na śnieg i Święta nadal reaguję tak, jakbym miała lat 5. ^^"
Wszystko ma dzisiaj swoją nazwę, nawet paranoiczny strach że nas obserwuje kaczka, więc na tym polu chyba niewiele mnie już zdziwi. :P Na razie trudno mi sobie wyobrazić moment, w którym mogłabym czuć do Rien taką szczerą sympatię, aczkolwiek jestem w stanie wyobrazić sobie, że mogłabym przestać zwracać uwagę na to, jak niemiłą jest osobą. Chociaż... wierzę w Ciebie i w pozostałych bohaterów, że Rien jeszcze wyciągniecie na (i do ;D) ludzi.
Pff, spróbuj tylko zrobić przemianę w tryskające optymizmem radosne dziewczę, a Cię znajdę i coś zrobię. :P
Byłaś potworem, Mamo.
UsuńOd jesiennej pluchy Nie żałuję się zaczęło, więc na razie świetnie mi idzie wykorzystywanie typowych scenerii. ^^'
UsuńOjacie, jesteś chyba pierwszą osobą jaką znam, która się cieszy z zimy!
O tak, kojarzę, gdzieś to widziałam. Przypuszczam, ze takiego momentu nie będzie, może uda mi się uzyskać współczucie, może delikatną nić porozumienia, ale jeżeli ktoś rzeczywiście by ją szczerze polubił, to równie szczerze bym się zdziwiła. ;)
Co do wyciągania, to na ludzi może tak, ale do ludzi na mia szans.
Haha, okej, będę się pilnować, skoro grozi mi takie niebezpieczeństwo. ^^
@Szaman, też Cię kocham. :*****
Usuń@Miękko, jak można się nie cieszyć z zimy?! :O Zima jest fajna! W zimę jest śnieg, herbata smakuje lepiej, ulice wyglądają ładnie ze świątecznymi dekoracjami, jest Boże Narodzenie i Nowy Rok (że o swoich imieninach i urodzinach oraz dorocznym konwencie nie wspomnę :P Walentynki pomijam, bo nie obchodzę), w zimę nie trzeba się przejmować układaniem włosów, bo i tak będą pod czapką, jak się ma kogoś bliskiego to można raz na jakiś czas "zapomnieć" o rękawiczkach i tego kogoś wykorzystać do ogrzewania dłoni... Zima jest śliczna! <3
Ja tam zimy się boję i jej nie lubię. No właśnie, jest śnieg (zimny i mokry), jest herbata (chce się wypić jak najszybciej, bo zimno, i parzy się usta, a jak się trochę odczeka, to już za późno, bo okazuje się, że zamarzła), są fioletowe nogi i skostniałe palce, jest gryzący szalik, dekoracje tylko w centrum miasta, a na obrzeżach koksowniki, bo ludzie zamarzają, święta (trzeba szukać prezentów w sklepach pełnych ludzi i rozkrzyczanych sprzedawców), Nowy Rok (głośno, zimno i nic specjalnego, tak naprawdę). Jak patrzę na Twoją zimę, to też mi się podoba, ale jak sobie przypomnę o mojej, to już wcale nie jest tak różowo... Zima podoba mi się w książkach i filmach, a tak na sobie to preferuję wiosnę, o.
UsuńA śliczna jest, to prawda, ale zza okna. ;p
Ja zazwyczaj unikałam przedświątecznych tłumów w sklepach, robiąc zakupy z duuuużym wyprzedzeniem (swego czasu nawet w sierpniu potrafiłam mieć przygotowane świąteczne prezenty ;P). A teraz mam ten luksus, że jeden domownik kupuje sobie prezenty sam (my mu tylko oddajemy pieniądze i zabieramy, żeby zapakować, coby mógł udawać w Wigilię, że ma niespodziankę), a drugi ma na tyle różne pomysły, że zazwyczaj łażenie po sklepach nie ma sensu, bo i tak bym nie znalazła, więc albo robię zakupy przez Internet, albo przez znajomych, jeśli trzeba to coś przywieźć z Polski.
UsuńJedyne czego w zimie nie znoszę to lód. Anglicy mają bardzo niemiły zwyczaj nieodśnieżania. To znaczy sypią te swoje sole z piaskiem na drogi i co główniejsze ulice w centrum, ale co z tego, że śnieg stopnieje, skoro zaraz potem zamarza, bo nikomu nie przyszło do głowy, aby go odgarnąć przynajmniej na boki? A chodzenie po lodzie, zwłaszcza w mieście pełnym górek, wzgórków i pagórków jest nie tylko niemożliwe, ale i nieprzyjemne. To mnie denerwuje niepomiernie, bo miasto się chwali, że pomagają, a tak naprawdę robią swoją głupotą tylko więcej szkód.
Ale reszta zimy jest śliczna! <3
Na początek wypunktuję to, co zauważyło moje oko jakże pilnego czytelnika (ehe, tak, to była ironia).
OdpowiedzUsuń"niech ta zima się już skończy, niech już nigdy nie będzie śniegu, niech wszyscy ludzie umrą, a czynsz za mieszkanie spanie, amen" chyba 'spadnie', czy nie? :q
"Pozwoliła sobie na chwilę bezmyślnego wpatrywania się w numer tylko po to, by zaraz zwymyślać się w myślach, ze go zachowała." - nie wiem czy zabieg celowy, czy nie, w każdym razie przykuł moją uwagę.
Pięknie napisane odmrażanie wszystkich po kolei części ciała. Wiem, że jesteśmy wśród francuskich klimatów, ale ten cały opis wrednych ludzi w dużych miastach i przenikliwego chłodu spowodował, że znowu poczułam się jak na przystanku tramwajowym we Wrocławiu w samym środku zimy. Ludzie i 'poczekalnia' niczym się nie różnią. A, dużo tam fajnych sformułowań zdań padało, między innymi to z początków: "Przydałoby się głośne stukanie obcasów, jako ładne tło pesymistycznych rozważań..." - ten dobór słów to majstersztyk. Albo to też było dobre: "uśmiech... spełzł z jej twarzy, a mało brakowało żeby opuściło ją też oko, w które mało nie dźgnął jej tym wymiętym kwiatem."
Nie wiem, czy mówienie 'dzień dobry' wszystkim martwym rzeczom po kolei było coś na co wpadłaś spontanicznie, czy było dawno planowane, w każdym razie wyszło, nie przebierając w słowach, cudownie. Dlaczego? Znowu dodało to jakiegoś uroku Rien, trochę dzicięcego, trochę sardonicznego... Kolejne co, to jej stosunek do łaciny. Niby drobiazgi, a jednak nadają charakter całej postaci.
Zazdroszczę Rien porządku, bo u mnie cały czas panuje artystyczny nieład, chyba że przed egzaminami pojawi się "syndrom robienia wszystkiego, byle się nie uczyć" - tak, tak, znamy to, właśnie wtedy sprzątam całe mieszkanie :D
Aaa jeszcze po fazie "myślałem" i "niepotrzebnie" dobre było to:
— I wiesz, co to oznacza?
— Że jesteś dupkiem z odrobiną sumienia? <3
Lubię takie dialogi, oj bardzo.
I to: "Nie mogła zrozumieć tego człowieka, co irytowało ją tym bardziej, że naprawdę próbowała." Takie totalnie z życia wzięte!
Żałuję tylko, że nie wiem kto dzwonił... To znaczy mam swoje podejrzenia, ale obstawiam, że i tak mnie zaskoczysz, więc nie ma sensu snuć dalszych teorii.
Cieszę się, że opublikowałaś część I, brakowało mi Rien :))
Ściskam i pozdrawiam,
xoxo
Poprawione, niecelowe, poprawione. Dzię-ku-ję bardzo!
UsuńSformułowania początkowe były wynikiem dziwnej, wręcz amokowej, weny i w jej imieniu dziękuję bardzo za miłe słowa i docenienie. ;) I bardzo, bardzo się cieszę, że chciało Ci się pokazać co konkretnie było dobre, to dla mnie szalenie cenne, naprawdę!
Jak tak teraz myślę, to sama nie wiem. Rien siedzi w mojej głowie już od lat kilku i pisanie o niej chwilami wymyka mi się spod kontroli - to znaczy, że nie siedzę i nie wymyślam tego, co będzie mówiła i takie tam, tylko po prostu gdzieś to we mnie siedzi. To jak pisanie o kimś bardzo dobrze znanym, jakbym potrafiła przewidzieć wszystkie reakcje takiej osoby.
U niej bywa różnie, ale że akurat zbliża się sesja, to i porządek jest, przypuszczam, że też będę tak miała, bo na razie to nawet największe klasówki ani matura nie był w stanie zmusić mnie do sprzątania. Jak tak teraz myślę, to najczęściej sprzątam jak jestem wściekła i nie mam innego pomysłu na wyładowanie się (cholera, a co z siłownią piętro wyżej?).
A takie dialogi lubią być lubiane i kłaniają się radośnie. ^^
W zasadzie to nie przypuszczałam, że ktokolwiek będzie się nad tym zastanawiał, bo dla mnie to takie oczywiste. ;p Chyba jestem kiepska w zaskakiwaniu, pamiętam jak w podstawówce próbowałam pisać kryminał... (pełen politowania śmiech)
Ja też się cieszę, naprawdę czas między publikacją kolejnych części mija tak szybko i byłam święcie przekonana, że ostatnią notkę publikowałam nie dalej niż tydzień, góra dwa, temu.
Całuję!
1. "(...) przegrzane obwody końcu uznawały swoją porażkę (...)." W końcu.
OdpowiedzUsuń2. "(...) zbiegło się w czasie postojem na światłach (...)." Z postojem?
3. "(...) rano, tuż po przebudzeniu i wieczorem, przed płożeniem się spać." Położeniem ;)
O i tyle Szaman złapał. Opatuliłam się kołdrą aż z tego zimna. Wszędzie zima u Ciebie wiesz? Nie lubisz naszych letnich upałów? Herbata z malinami, idealnie wysprzątane mieszkanie, Rien jest osobą, którą zawsze chciała być, a której nieznosiłabym z całego serca. Takim typem, który nie potrzebuje ludzi do towarzystwa, tylko siebie i swoje zajęcia, przydałoby się tylko odjąć myśli i wszystko by było na miejscu. Chociaż przyznaję, że mimo wszystko prędzej jestem w stanie polubić ją niż Bruce'a, jakoś mi ten człowiek działa na nerwy, ło. I doda tę drugą część, bo to nieładnie tak kończyć, chociaż stawiam na Niego. Skoro mało osób wie, gdzie mieszka, to jednak obstawiam, że to On. Chyba że sąsiadka. Albo... Właściwie to nie wiem.
Podobało mi się, co chyba wywnioskowałaś, chociaż komentarz nie wrzeszczy emocjami, ale "Nie żałuję" zawsze mnie wbija w jakąś nostalgię. I jeszcze ta zima, zamraża we mnie entuzjazm ;) Pozdrav!
Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Wstrętne pojedyncze literki, wygląda na to, że są moją zmorą razem z "ze" zamiast "że"...
UsuńNo właśnie też to ostatnio zauważyłam. Lubię, lubię, nawet bardzo, ale przypuszczam, że w opowiadaniu lato wypadnie jakoś w zimę. Co w sumie też jest dobre, bo trochę mi będzie cieplej, jak będę pisać. ^^
O tak, niezależność też zawsze mnie pociągała, choć rzeczywiście nie aż tak skrajna, jak w przypadku Rien. No właśnie te myśli są zmorą, zwłaszcza kiedy wiedzie się tak mało emocjonujące życie jak nasza bohaterka.
Naprawdę? Bruce? A ja myślałam, że jego nie da się nie lubić. Ciekawe, w takim razie, jak będziesz go odbierać w dalszych częściach.
Wszystko wskazuje na to, że nie zdążę z drugą częścią do jutra (mimo starań ogromnych!), ale w takim razie będzie najpóźniej w przeciągu tygodnia, bo wracam w poniedziałek późną nocą, to może w pociągu najdzie mnie wena (a że jak piszę, to mnie nie widać, to przy okazji nikt mnie nie ukradnie).
Zachowam choć odrobinę tajemniczości i nie potwierdzę żadnych domysłów. ^^
Bardzo się cieszę w takim razie i hura, że wywołuje to jakieś emocje (na razie nostalgia, a potem opanuję świat).
Pozdrawiam, pozdrawiam!
No i gdzie, gdzie ta druga część? ;C
UsuńWróciłam właśnie i odchorowałam swoje, więc zabieram się za kończenie jej w te pędy. Ale najpierw musiałam zmienić szablon i nastarałam się nad nim , mam nadzieję, że się podoba, ha?
UsuńFantastyczny, obecnie staram się jakoś dostosować do tegoż wzoru jeden taki ładny, zamówiony przez Mamę Chiyo ;)
UsuńJa zauważyłam coś takiego u smirka i pomysł mnie bardzo ucieszył, w związku z czym musiałam spróbować swoich sił. Myślałam, że będzie potwornie trudno, ale po pierwsze wcale nie było, po drugie to taaka frajda! ^^
UsuńNo, przeczytałam w końcu (zbierałam się jakoś od lutego). Nie jest to łatwe, bo niewiele się dzieje, ale jak już się człowiek zagłębi, to docenia. I ładny język ("zbrylona ziemia <3") i plastyczną narrację (w którymś momencie jest taki opis jak Rien idzie na uczelnię, najpierw "kamera" idzie za nią, ale potem jest budynek z zewnątrz i Rien migająca w oknie, bardzo ładne to). Poza tym jest zimno ponuro i smutno (chyba tak ma być, nie?), Rien nie budzi sympatii w ogóle, ale intryguje. I miasto, miasto ładne.
OdpowiedzUsuńO, to miło, bo to miało takie właśnie powolne i nicniedziejące się być, przynajmniej na początku i w ogóle nie dla ludzi to pisałam, a dla odreagowania, ale potem pomysł spodobał mi się na tyle, że nieco przeformatowałam i - tadam! - oto stała się Rien w blogosferze.
UsuńBaardzo się cieszę, że język Ci się podoba, bo na niego właśnie staram się tu kłaść nacisk i na opisy, bo mam z nimi problem, niestety.
O tak, tak ma być, a strasznie trudno się to pisze latem. O, to dobrze, że tyle, bo inaczej czytanie byłoby katorgą.
Dziękuję za komentarz bardzo i pozdrawiam serdecznie!
Ja za to polubiłam główną bohaterkę :) Można się z nią utożsamić, na przykład kiedy jest opis tego jak się zbiera do nauki. Jakbym czytała o sobie ;p swoją drogą jest on fajnie opisany. Czytając wyczuwa się, że analizowałaś każdą scenę, widząc ją najpierw w głowie jako film. Jako czytelnik jestem wrzucona w środek jakiejś akcji, co sprawia że ciekawi mnie nie tylko co będzie później, ale co się zdarzyło wcześniej. Jeśli chodzi o zakończenie rozdziału, to zrobiłam podobnie w swoim ;p (mężczyzna wchodzi do pokoju w którym ktoś jest...i koniec rozdziału. Przy okazji chwalenia twojego opowiadanie :D, muszę pochwalić wygląd bloga. Przyjemnie się czyta, a akwarelowy portret przyciąga uwagę i pomaga w wyobrażeniu sobie głównej bohaterki.
OdpowiedzUsuńMasz ode mnie nominację do Liebster Award. Informacje znajdziesz u mnie na blogu :) http://szarlotkazesmiercia.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń