Leżała na łóżku, pozwalając rękom
swobodnie zwisać z jego krawędzi. Serce waliło jak oszalałe, rozprowadzało
zasapaną krew po całym ciele. Żyły pulsowały delikatnie. Twarz pozostawała
całkowicie opanowana i jasna. Powolnym ruchem odgarnęła mokre kosmyki, które
przykleiły się do twarzy. Starannie wypielęgnowana dłoń drgnęła ledwie
zauważalnie i z powrotem opadła, by po chwili wpleść się w splątane włosy.
Delikatnymi, ostrożnymi ruchami starała się rozczesać je samymi palcami.
Przypominało jej to matkę. A raczej wyobrażenie matki, które powstało w jej
głowie w okresie wczesnego dzieciństwa. W ten sposób rekompensowała sobie brak,
konsekwentnie wypierając ze świadomości fakt, że ta po prostu odeszła.
Pewnego dnia ojciec Rien po powrocie z
pracy zastał Birgit siedzącą salonie. Opierała nogi na spakowanej walizce.
– Czyje to? – zapytał wtedy Igor bez
cienia podejrzeń.
– Moje – odparła, nie spuszczając z niego
przenikliwego spojrzenia. – Pamiętasz naszą rozmowę o dziecku?
Wypowiedziała imię Rien tylko raz – kiedy
je nadawała. Od tamtej pory przez wyniszczające dwa lata mówiła po prostu
„dziecko”, nigdy inaczej. Igor skinął głową. Nie trudno było się domyśleć, o
której rozmowie mówiła.
– Wtedy powiedziałam, że daję ci rok. –
Nie drgnęła nawet o milimetr. – Właśnie dobiegł końca… Nic z tego nie będzie,
Igorze – kontynuowała po chwili. Wyglądała na zupełnie spokojną, jakby zrzuciła
z siebie niewyobrażalny ciężar.
– Birgit… – Nagle zdał sobie sprawę z
tego, co się działo.
– Szanuję twoje poglądy, Igorze.
Chciałabym, żebyś ty odwdzięczył się tym samym.
– Birgit…
– Igorze, proszę cię, chyba nie myślałeś
wtedy, że nie mówię poważnie? – Jej głos podniósł się nieznacznie, coś błysnęło
w oku.
– Mój Boże, Birgit!
– Znasz mnie przecież – kontynuowała
łagodniej, lekko przechyliwszy głowę. – A ja znam ciebie i wiem, że sobie
poradzisz. Chyba chcesz, żebym była szczęśliwa?
Ojciec Rien stał wciąż w tym samym
miejscu, patrząc na kobietę szeroko otwartymi oczami. Może nie wierzył w to, co
się działo, może nie był świadom powagi sytuacji, a może po prostu był zbyt
słaby, żeby zaprotestować… Pokiwał głową, wywołując na jej twarzy cień
uśmiechu. Chyba pierwszy od tych nieszczęsnych dwóch lat. Najdłuższych dwóch
lat ich życia.
– Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
Zawsze byłeś taki inteligentny. Imponowałeś mi elokwencją, oczytaniem. A przy
tym byłeś tak przystojny… Dziecko będzie z tobą szczęśliwe, niezaprzeczalnie.
Szybko podniosła się z kanapy i podeszła
do niego, mijając ciemną, starą walizkę. Delikatnie pogłaskała go po policzku,
patrząc głęboko w oczy. Koiła dotykiem. Przesunęła dłonią po jego torsie, po
czym objęła w pasie, zbliżając się jeszcze trochę. Czuła, że traci czas, będąc
już tak blisko wyczekiwanej wolności, ale jednocześnie nie mogła sobie odmówić
tego ostatniego pocałunku. Zwłaszcza, kiedy już poczuła jego ciepły oddech na
wargach.
Rien nie wiedziała, jak wyglądała ich
ostatnia rozmowa. Nie wiedziała jaka rozpacz ogarniała ojca, jaka ulga matkę.
Nie wiedziała, że ich ostatni pocałunek wywołał więcej emocji niż pierwszy.
Wiedziała tylko, że jej matka miała na imię Birgit i odeszła. Tak po prostu.
Przeklęła się w myślach, kiedy przyłapała
się na myśleniu o matce. Wystarczająco wyeksploatowała ten temat w
dzieciństwie, rozmyślając o niej każdej nocy przed zaśnięciem. Któregoś dnia w
końcu doszła do wniosku, że najlepiej by było, gdyby Birgit umarła. I od tej
pory jej matka nie żyła. Zapytana o okoliczności, Rien, w zależności od
nastroju wymyślała mniej lub bardziej dramatyczne historie, po czym nawiązywała
do śmierci swojego ojca, czasem ją ubarwiając. Uwielbiała obserwować zażenowane
miny ludzi, którzy ośmielili się zadać niewygodne pytanie. Nie potrafili
patrzeć jej w oczy, co dawało ogromną satysfakcję i poczucie władzy. Bo
przecież panowała nad tymi ludźmi – miała ich żal, współczucie, a w takiej
sytuacji manipulowanie nimi nie stanowiło żadnego problemu.
Wstała z łóżka, próbując pozbyć się
natrętnych myśli. Osoba matki zawsze przypominała jej jak bardzo jest
niepotrzebna. Beznadziejna.
– Nie! – krzyknęła w głąb mieszkania. –
Jesteś dorosła, odpowiedzialna, zdolna. Jesteś mądra, imponująca. Przerastasz
wszystkich innych. Nikt nie może się z tobą równać…!
Zagryzła wargi, wściekła na siebie za
chwilowy brak kontroli. Usiłowała uspokoić oddech, przebierała palcami. To inni
ludzie byli nerwowi. To inni ludzie byli niezrównoważeni. Jej to nie dotyczyło.
Przestąpiła z nogi na nogę, nagle nie
wiedząc co ze sobą zrobić. Bezwiednie zerknęła na torbę, leżącą nieopodal na
podłodze. Minął już prawie miesiąc, tak długo była silna, a przecież nikt nie
rozumiał tego tak, jak On. To nie będzie złe, w zasadzie nie ma lepszego
wyjścia, rozmowa z Nim przyniesie ukojenie. Tego właśnie potrzebowała. Złapała
telefon i sprawdziła ostatnie połączenia, szukając Jego numeru. Cyfry bez
znaczenia przewijały się na ekranie, odbijając się w oczach. Nagle przypomniała
sobie, że usunęła Jego numer, żeby w żadnym wypadku nie zadzwonić. Prychnęła
wściekle. Jak mogła być tak bezmyślna i nie wierzyć, że zadzwoni tylko w
odpowiednim momencie? Takim, jak ten, kiedy będzie miała odpowiednie
uzasadnienie. Logiczne. Bo przecież bez Niego sobie nie poradzi, nie ma mowy.
Na szczęście miała jeszcze serwetkę z Jego
numerem, wsadzoną gdzieś w kieszeń torby. Sięgnęła do środka i przetrząsnęła
jej zawartość. Nie ma. Oczy nagle jej się rozszerzyły. Nie ma. Nie ma Jego
numeru. Nie ma tej przeklętej serwetki. To niemożliwe. Wyrzuciła wszystko na
podłogę, gorączkowo przeszukała. Nie ma.
Zerwała się na nogi, czując narastającą
panikę. Co mogła zrobić z tą serwetką? Gdzie mogła ją włożyć? Przecież na pewno
jej nie wyjmowała.
Zgubiła. Westchnęła z niedowierzaniem i
usiadła na podłodze kompletnie oszołomiona. Co miała teraz zrobić? Światła
przejeżdżającego samochodu padły na jej postać, rzucając karykaturalny,
wydłużony cień. To koniec, pomyślała gorączkowo i nagle ogarnęło ją potworne
znużenie. Obserwowała, jak cień przemieszcza się po podłodze i znika wraz z
odjazdem samochodu. To koniec, powtórzyła w myślach, nie do końca wiedząc co
się dzieje.
Znów się podniosła i mechanicznie podeszła
do szafy. Nie przejmując się nakładaniem bielizny, wsunęła się w
ciemnogranatową, grubą sukienkę, założyła kozaki na bose stopy i złapała klucze
i telefon. Założyła płaszcz, włożyła telefon do kieszeni – obok
portfela – wyszła z mieszkania. Zamknęła drzwi na klucz, zbiegła po
schodach, wydostała się na zewnątrz. Cierpki zapach zimy uderzył w nozdrza.
Zamrugała zaskoczona, czując woń pustki, która zaczęła wypełniać jej ciało.
Zadrżała z zimna, przez moment zastanawiając się, dlaczego nie ubrała się
cieplej, jednak niemal w tej samej chwili przestała się tym przejmować.
Najwyżej zamarznie na ulicy, albo złapie przeziębienie albo zapalenie płuc i
umrze młodo. Nikt nie będzie za nią tęsknił.
Ruszyła bezwiednie w stronę parku. Miała
kiedyś przyjaciółkę, której tak bardzo na niej zależało. Praktycznie dorastały
razem, były ze sobą przez cały czas – a właściwie ona była z Rien. Nazywała się
Majken i miała najpiękniejsze pszeniczne blond włosy jakie Rien widziała w
życiu. Majken zaplatała je w długi, swobodny warkocz, który tak bardzo podobał
się chłopcom. Im była starsza, tym bardziej. Kiedy zaczęła studia, zakochała
się w pewnym chłopaku z roku o niepokojących, ciemnych oczach. Wydawał się
miły, choć nie był szczególnie otwarty, ani rozmowny. Uznała, że był na tyle
miły, żeby przestawić go Rien. W ten sposób straciła chłopaka, przyjaciółkę i
piękne, pszeniczne loki. Nic nie trwa wiecznie.
Wspomnienie Majken jeszcze bardziej
zepsuło jej nastrój, choć praktycznie tego nie poczuła. Była zupełnie oderwana
od świata. Ciało szło samo, umysł dryfował gdzieś daleko, zmysły były
przytępione, jakby ktoś zamknął ją w przezroczystym pomieszczeniu. Zamurował w
szklanej ścianie, nie zważając na krzyki i błagania. Musiała do Niego zadzwonić
w tej chwili, nie było dobrze.
Potknęła się o wystający korzeń i upadła
na twardą, zimną ziemię, zdzierając sobie skórę z kolan i dłoni. Usiadła
niepewnie, czując dojmujący chłód wdzierający się w duszę przez nagie łydki
przyciśnięte do podłoża. Zasługiwała na to. Była egocentryczną, złą osobą.
Któregoś dnia, chyba wtedy, gdy dowiedziała się, że Rien sypiała z Nim, Majken
powiedziała jej całą prawdę. Stała wtedy przed nią z rękoma założonymi na
piersi i ledwo hamowała łzy.
– Jesteś nienormalna, Rien! – krzyczała,
wpatrując się w nią intensywnie. Ludzie odwracali głowy, przypatrując się im z
ciekawością. – Jesteś chorą, porąbaną egoistką! To nie jest tak, że świat kręci
się wokół ciebie – on ma cię głęboko w dupie. A ty wciąż wierzysz, że twoje
gówniane problemy to katastrofy…!
Majken nigdy nie przeklinała. Choć była
wściekła i sfrustrowana, zaczerwieniła się mówiąc „dupa”, „gówniany”. Takie
słowa nie opuszczały ust damy, którą była – opuszczały usta załamanej
dziewczyny, wierzącej, że właśnie rozgrywa się największy dramat jej życia.
Pszeniczne loki podskakiwały wściekle przy każdym słowie.
– Jesteś zbyt zadufana w sobie, żeby to
dostrzec. Nie obchodzi cię nic i nikt, jesteś nienormalna! Byłam z tobą przez
wszystkie te lata, zawsze mogłaś na mnie liczyć, a tobie nigdy na mnie nie
zależało… Nigdy!
Oczywiście, że jej nie zależało, to
zupełnie naturalne. Każdy powinien przejmować się tyko sobą, tak uważała.
Lubiła Majken na swój sposób, ale bez przesady – to było jej życie i to ona
była w nim najważniejsza, więc niby czemu miałaby przejmować się uczuciami
innych?
Otarła nos rękawem płaszcza, brzydząc się
siebie. Na włosach zaczął osiadać szron, sprawiając że sztywno przylegały do
jej twarzy. Przymarzały. Trzęsła się z zimna, ale nawet tego nie zauważała. To
i tak nie miało znaczenia, bo przecież umrze, jeżeli zaraz z Nim nie
porozmawia. Naprawdę w to wierzyła.
– Hej? – Zachrypnięty głos, który wydawał
się skądś znajomy, dobiegł jej uszu. – O Boże, to ty? Wszystko w porządku? Co
się stało?
Jakiś mężczyzna ukucnął przed nią i mocno
chwycił ją za ramiona, potrząsając ostrożnie.
– Słyszysz mnie? Czy ktoś zrobił ci
krzywdę? Powinienem zadzwonić na policję? A może pogotowie? Jesteś zupełnie
przemarznięta!
Zdjął ciemną, skórzaną kurtkę i zarzucił
dziewczynie na ramiona, odgarnął oszronione włosy z twarzy i zabrał się za rozcieranie
jej łydek. Wpatrywała się bezsilnie w jego buty, nie podnosząc głowy. Już
wiedziała skąd kojarzy ten głos. To mężczyzna, który dosiadł się do niej na
schodach.
Lepiej być nie mogło…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz